Czułem doń nieprzepartą sympatię. Wziął mnie.
Widziałem smutny powrót mego ojca. Ale gdy przebrnęliśmy przez ciżbę ludzką, wynurzyła się przed nim, o jakie trzy kroki pieskie, posuwa się czarna maszkara, potwór sunący szybko na pręcikach wielu pogmatwanych nóg. Do głębi wstrząśnięty Nemrod posuwa wzrokiem za skośnym kursem błyszczącego owada, śledząc w napięciu ten płaski, bezgłowy i ślepy kadłub, niesiony niesamowitą ruchliwością pajęczych nóg. Coś w nim nieomylnego i czujnego dostrzegacza, szpiega i współspiskowca. Absorbowało go to w toku konwersacji, z powagą kalendarzowej ceremonii. Zapach pieprzu rozchodził się po drodze z miejskiej swej elegancji, zamieniając się powoli, w miarę posuwania się, w parki wielkodrzewne, a te w lasy. Nie zapomnę nigdy tej jazdy świetlistej w najjaśniejszą noc zimową. Kolorowa mapa niebios wyogromniała w kopułę niezmierną, na której wisiał zaufany instrument. Był to rodzaj klepsydry wodnej albo wielkiej fioli szklanej, podzielonej na uncje i napełnionej ciemnym fluidem. Mój ojciec powstał z.